Legendy i miejsca tajemne

LEGENDY I MIEJSCA TAJEMNE
Tu gdzie historia łączy się z legendami miejsc kryjących w sobie wiele tajemnic...

Tajemnicze kamienne kopce na Srebrnej Kopie
Wędrując grzbietem Srebrnej Kopy wzdłuż granicy państwa po czeskiej stronie mijamy kilkanaście tajemniczych, kamiennych, okrągłych kopców w bliskiej odległości od siebie. Zbudowane są z luźno ułożonych bez zaprawy miejscowych kamieni, ich średnica to ok. 1,5 m. Z częściowo zniszczonych walców wynika, że wnętrza przynajmniej niektórych są puste w środku, do kilku z nich przylega także kamienny murek. Z racji swojego położenia jest to miejsce trudno dostępne: prawie na szczycie góry, strome stoki, brak jakichkolwiek dróg, dość znaczne oddalenie od miejscowości, środek lasu (obecnie wyręb). Należy dodać, że nie są to zwykłe usypiska kamieni, dzieło rolników na miedzach, skrajach pól i łąk, których w Górach Opawskich znajdziemy bardzo dużo.
Jakiekolwiek źródła milczą o genezie kamiennych konstrukcji, nikt nie potrafi wyjaśnić ich pochodzenia. Dlatego rodzi się wiele domysłów o ich przeznaczeniu.
(zdj. 6x: Andrzej Dereń)
Niektórzy wiążą je z pradawnymi czasami pogańskimi. Okoliczna ludność mogła Srebrną Kopę (razem z Biskupią) uważać za górę świętą, z racji potężnej sylwetki wyrastającej ponad równinami. Konstrukcje mogły być ołtarzami zbudowanymi przez Pogan, którzy w tym miejscu odprawiali swoje obrzędy, modląc się do sił natury. Poganie mogli mieć tutaj także swój cmentarz, a kamienne walce to kurhany, czyli bardzo stare mogiły.


Kolejna wersja mówi o późniejszym czasie powstania kopców i wiąże je z pasterstwem. Wiadomo, że kilkaset lat temu stoki Srebrnej Kopy były bezleśne i pokryte pastwiskami. Pasterze najczęściej wypasali tutaj owce, spali w szałasach cały okres letni, schodząc do miejscowości razem z owcami dopiero na zimę. Kamienne konstrukcje (puste w środku) mogły być ich magazynami żywności, kamienie trzymały chłód służąc im jako lodówki.

Kopce mogły być także piecami. W 1532 r. w Janovie u podnóża Srebrnej Kopy założono miasteczko górnicze. Rozpoczęto wydobywać srebrno w stokach Kopy, jednak z powodu małych ilości kruszcu szybko przerwano wydobycie. Konstrukcje mogły być piecami do przetapiania rudy srebra. Gdy pojawił się las mogły być także piecami do wypalania węgla drzewnego przez smolarzy.


Jeszcze jedna wersja mówi o militarnej funkcji kopców i pochodzeniu z czasów II wojny światowej i krótko po niej (budowane przez WOP). Jednak jest najmniej prawdopodobna z racji niewielkich rozmiarów i lichej konstrukcji. Po za tym w pobliżu nie znajdziemy żadnych okopów wojennych.  


Las Rosenau
Sporny fragment lasów należący do miasta Prudnika znajdujący się u podnóża Zamkowej Góry. Należy wiedzieć, że Prudnik posiadał największe lasy komunalne na Śląsku, ich łączna powierzchnia wynosiła 1,5 tys. hektarów. Sporny las miał powierzchnię ok. 20 ha.
Pierwsza wzmianka o Lesie Rosenau pochodzi z 1481 r. kiedy to książęta opolscy Jan i Mikołaj sprzedali rycerzowi Georgowi z Vrbna wójtostwo prudnickie. W dokumencie sprzedaży wyjaśnione jest,  że można w Rosenau prowadzić wyręby oraz polowania. Wiadomo jednak, że las należał do zamku prudnickiego a nie wójtostwa, które mogło prowadzić w nim wyręb drzew.
Po 1562 r. zaczęły wybuchać spory o lasy, kiedy to miasto Prudnik przejęło dobra zamkowe i zaczęło z nich korzystać, dbając przy tym o wyłączność gospodarzenia i zakaz czerpania korzyści przez sąsiednich właścicieli ziem przyzwyczajonych od lat do samowolki.
Początek Lasu Rosenau od wschodu
Zamecki Potok w Lesie Rosenau
Spory
O Las Rosenau przez 300 lat trwały spory z Jindřichovem. Wszystko zaczęło się w 1540 r. kiedy to pan Jindřichova von Fullstein mimo sprzeciwu naczelnika prudnickiego Siegmunda Bischofswerder użytkował las. W 1578 r. prudnicki radny Georg Krusch został uwięziony przez Johanna Soubka gdy pociął drzewo na Górze Rosenau. Miałby zostać wypuszczony wtedy gdy zrzeknie się wycinki w lasie. Oburzona rada Prudnika wysłała skargę do komory śląskiej w celu powołania specjalnej komisji, która wprowadziła rozejm.
Kolejny spór zaczął się kilka lat później kiedy właścicielem majątku Jindřichov stał się Wenzel Pawłowski od razu głosząc, że to on ma prawo do wyrębu w Lesie Rosenau. Sprawa została zaskarżona do sądu. Spór o las toczył się także w 1612 r. przeciwnikiem Prudnika był wówczas Hans Pawłowski. 13 kwietnia 1613 r. zawarto kolejny rozejm mówiący o dzieleniu dóbr po połowie (bez wytyczania granicy). W 1742 r. Śląsk został przyłączony do Prus a Rosenau przecięła granica z Austrią, jednak na tym odcinku była praktycznie nie wyznaczona, co mogło rodzić dalsze spory. 4 października 1844 r. w Jindřichovie wybucha pożar. Prudniczanie biegną na pomoc sąsiadom i organizują zbiórkę pieniędzy. To przypuszczalnie jest ostateczną przyczyną do zażegnania sporów o las. Dokładnie 22 października 1845 r. podpisano rozejm Rosenau zostało podzielone granicą na dwie równe części. Obie strony traktują las jako swoją własność i mają do niej równe prawa.
Pamiątką układu z 1845 r. zachowaną do dziś jest duży słup graniczny z datą "1849" stojący przy Zameckim Potoku obok Mostku Lucjusza.





Gdzie leży Rosenau?
Z listu z 1586 r. będącego skargą Prudniczanina wynika, że Las Rosenau położony jest od miasta w odległości 1,5 mili (ok. 11 km). W 1597 r. wspomina się, że Rosenau leży nad doliną i łąkami Wieszczyny, a granicę między posiadłością biskupów wrocławskich wyznacza wielki buk. Dopiero mapa z 1837 r. miejskich leśników dokładnie precyzuje położenie lasu. Znajduje się on na południe od Zamkowej Góry. Od zachodu zaczynał się na Przełęczy pod Zamkową Górą (legendarny duży buk na styku trzech granic, to na nim miała powiesić się czarownica (patrz. niżej)), granica biegła wzdłuż drogi pod szczytem na wschód. W pewnym momencie przy styku z lasem Moszczanki granica schodziła na południe do Zameckiego Potoku do dzisiejszej granicy państwa (drewniany Mostek Lucjusza na niebieskim szlaku). Dalej prawdopodobnie biegła (tutaj jest już ciężko określić) w górę potoku do Kaufmanovej louki, zmieniała kierunek na wschodni i łączyła się z tzw. Opawską Drogą (Zlate Hory-Jindřichov), z którą wracała na Przełęcz pod Zamkową Górą. Jedna z hipotez mówi, że obszar lasu mógł być jeszcze większy i rozciągał się na południe od Opawskiej Drogi oraz obejmował teren do szczytu bezimiennego wzgórza (498), na którym znajduje się kamienny murek. Dziś przez środek Lasu Rosenau biegnie niebieski szlak z Wieszczyny na Przełęcz pod Zamkową Górą, a Zamecki Potok w lesie tworzy ciekawe zakola.
Mapa z XIX w. prudnickich lasów miejskich w okolicy Zamkowej Góry, po lewej Las Rosenau oznaczony nr 20 i napisem Der Stillstand (udost. Andrzej Dereń)
Austro-węgierska mapa z 1836 r. Las Rosenau nazywany Stillstand na szarym tle w całości zaznaczony jest po stronie Jindřichova. Dopiero w 1845 r. las podzielono na pół kończąc spory. (źr. Ústřední archiv zeměměřictví a katastru. udost. A. Dereń)

Pochodzenie nazwy Rosenau
Pochodzenie nazwy lasu jest tajemnicze i do końca nie wyjaśnione. Badacz dziejów miasta Prudnik i znany historyk Johhannes Chrząszcz uważa, że jest pamiątką po pierwszych właścicielach i założycielach miasta Woka i Henryka z Rosenberga, mających w herbie czerwoną różę na srebrnym tle (rose – róża, nau-nowy), czyli Nowa Róża oraz wywodzi się od nazwy miejscowości. W 1481 r. w dokumencie sprzedaży wójtostwa pojawia się jedynie nazwa Rosenau. To dziwne, że tylko tak niewielki teren pojawia się w tym dokumencie. Dlaczego został wyróżniony? A może nazwa związana jest z legendarnym Zaginionym Miastem Rosenau, które miałoby znajdować się w dolinie Zameckiego Potoku pod Wzgórzem św. Rocha w pobliżu omawianego terenu? Może jak każda legenda ma w sobie ziarenko prawdy... ??
W Lesie Rosenau
Słup graniczny na Przełęczy pod Zamkową Górą, to dawne "Trzy Granice" tu kończył się Las Rosenau na zachodzie, w okolicy stał "wielki buk".

Legenda o mieście Rosenau
Przed wiekami, w dolinie Zameckiego Potoku, pod Wzgórzem św Rocha znajdowało się wielkie otoczone potężnymi murami miasto Rosenau z zamkiem. Nikt nie wiedział kiedy powstało. Mieszkańcy Rosenau żyli z handlu, który przynosił im wielkie korzyści, miasto stawało się coraz większe i bogatsze. Bogactwo nie sprzyja jednak bogobojności, ludzie z Rosenau żyli rozpustnie byli bezbożni. Ten stan nie mógł trwać wiecznie, pewnego dnia niebo nad miastem stało się czarne. Z ciężkich chmur biły w miasto potężne pioruny, burząc je doszczętnie. Zrujnowanego i grzesznego miasta nikt już nie śmiał odbudować. Przez następne wieki w miejscu Rosenau wyorywano z ziemi ociosane kamienie i zardzewiałe narzędzia. Jakiś pastuszek znalazł dużą sumę pieniędzy. Miejsce to nazwano Złotą Jamą. W Wielkanocny poranek można dojrzeć mury Rosenau oraz usłyszeć dźwięki miejskich dzwonów.  
Według legendy Miasto Rosenau znajdowało się w dolinie między Wzgórzem św. Rocha a Zamkową Górą na zdjęciu
Na bazie legendy w 2014 r. powstał Park Rozrywki "Zaginione Miasto Rosenau" w Pokrzywnej przy "kąpielisku"

Tekst o Rosenau sporządzono na podstawie artykułu Andrzeja Derenia "Las Rosenau" zamieszczonego w "Ziemi Prudnickiej Rocznik 2009-2010"

Grzebień
Spłaszczenie północnego ramienia Biskupiej Kopy. Na Grzebieniu przy granicy państwa znajduje się punkt widokowy z ciekawym widokiem na północ. Obok niego leży spora sterta kamieni, być może pozostałości po średniowiecznej strażnicy (zameczku) powiązanej z okolicznym Leuchtenštejn pilnującej tzw. Opawskiej Drogi - traktu handlowego lub relikt wieży obserwacyjnej z XIX/XX w. Na północnym stoku rozciąga się gołoborze, jedyne w polskiej części Gór Opawskich. W pobliżu gołoborza znajdują się resztki kamiennych murów. Według starych mieszkańców Jarnołtówka to w tym miejscu planowano budowę schroniska pod Biskupią Kopą, które ostatecznie stanęło gdzie indziej. Pochodzenie wyjaśniane jest także w legendzie "O zamku przy Gołębim Źródle".


Gołoborze na Grzebieniu
Niewielkie jedno z czterech gołoborzy w Górach Opawskich (jedyne po polskiej stronie) znajdujące się na stromym północnym stoku Grzebienia. Jego powierzchnia to około 100 m2. Zbudowane jest z piaskowcowych bloków skalnych częściowo pokrytych mchem. W niektórych miejscach zaczyna zarastać drzewami. Otoczone jest lasem z dużą ilością buków. W jego pobliżu znajdują się ruiny w postaci kamiennych murków. Możliwe że te ruiny powiązane są z legendą o zamku koło Gołębiego Źródła przy Kijowej Drodze lub "O Szczerym Jakubie". To miejsce jest bardzo ciekawe i odludne, choć w pobliżu prowadzi najpopularniejszy żółty szlak do schroniska i na Biskupią Kopę.


Legenda o zamku przy Gołębim Źródle
Przy Gołębim Źródle stał niegdyś zamek rycerza rabusia o imieniu Arno. Zamykał on przejeżdżających kupców do lochu, uwalniając ich dopiero po otrzymaniu wysokiego okupu. Daremnie błagała szlachetna małżonka i dzieci o przerwanie tego zbójeckiego procederu. Pewnego dnia rabusie ujrzeli dobrze uzbrojoną gromadę kupców. Arno śmiał się na myśl o nowych łupach, lecz niedługo. Kupcy bronili się dzielnie i ciężko ranny herszt z trudem zdołał uciec im do swojej strażnicy. Tam przesiadywał w piwnicy, rozmyślając nad niecnym życiem. Gdy zmarł zamek rozsypał się. Czasem tylko wśród drzew błąka się jego pokutująca dusza.



Legenda o Szczerym Jakubie
Dawno, dawno temu w Pokrzywnej żył pewien człowiek o imieniu Jakub. Był powszechnie lubiany, nie dbał o rzeczy doczesne, zawsze pomagał potrzebującym, stąd nadano mu przydomek Szczery. Jego niezwykła uczciwość i pracowitość sprawiły, że prudniccy rajcy wyznaczyli go na leśniczego miejskiego lasu w Pokrzywnej. Do jego czynności należała kontrola ścinki drzew, ich rachowanie i sadzenie, trzymanie pieczy nad konserwacją kamieni granicznych posiadłości miejskich. Jednak nie wszystkim podobała się uczciwość Jakuba. Chciwi drwale, którym przy leśniczym nie wolno było jak dawniej sprzedawać niezgodnie z miejskim prawem wyciętego drzewa postanowili pozbyć się niewygodnego Jakuba. Pewnej nocy porwali go i zaciągnęli poza granice miejskich lasów, za Bystry Potok, na teren księstwa nyskiego. Tam, przy stromym grzbiecie góry Oser, zwanej dziś Biskupią Kopą, związali i ukamienowali nieszczęśnika. Zmasakrowane ciało ukryli pod stertą kamieni...Nikt nie wiedział, co stało się z Jakubem. Jedyni świadkowie mordu milczeli. Jednak ich życie nie było już takie jak kiedyś. Nie mogli zapomnieć czynu, którego się dopuścili. Ze snu budziły ich koszmary, w których zawsze pojawiał się Jakub. Praca w lesie stała się wielką udręką, gdy w najbardziej niespodziewanym momencie pojawiała się tylko w ich oczach straszliwa zjawa Jakuba, tak bardzo materialna, że wydawała się być żywą. Już na poły w obłędzie chciwi drwale zaczęli znosić tysiące głazów na miejsce zbrodni, chcąc zmusić ducha Jakuba, by nigdy więcej nie wydostał się już spod ziemi. Na próżno... Choć kamienie pokryły sporą część lasu Jakub nawiedzał ich dalej. Wtedy to drwale podjęli jeszcze jedną próbę ratunku. Złożyli przysięgę na krzyż, że jeżeli nie wybudują w miejscu mordu kaplicy, jako zadośćuczynienie dla duszy zmarłego, to na wieki skazani zostaną na psi żywot. Od tego dnia zmora przestała nękać drwali, którzy zaczęli stawiać ściany kaplicy. Po kilku tygodniach doszły ich wieści o budowie nowej kopalni złota w okolicach pobliskiego Konradowa.Chciwość wzięła górę... Żądni szybkiego zarobku porzucili budowę kaplicy, chcąc zaciągnąć się do pracy w kopalni. Jednak chciwi drwale nigdy nie pojawili się wśród konradowskich gwarków, słuch o nich zaginął również w Pokrzywnej, a prudnicka Rada Miejska musiała zatrudnić nowych ludzi do pracy w lesie. Pewna stara kobieta z Jindřichova opowiedziała potem całą historię dodając, że drwale zamienili się, zgodnie z niedopełnioną przysięgą w dwa błąkające się wilczury, które do końca świata będą pilnowały niepoświęconego grobu Szczerego Jakuba...



O zbójnikach z Zamkowej Góry
Zbliżało się święto Zmartwychwstania Pańskiego. Drogi roiły się od kupców wiozących towary na wiosenne jarmarki, podróżni zdążali do domów by święta spędzić z najbliższymi. Jedni i drudzy szukali bezpiecznych szlaków, wypytywali w przydrożnych karczmach o zbójników napadających w Pradziadowych Górach. Ci którzy jechali z Wrocławia na Morawy, najbardziej nękali się Zamkowej Góry. Od lat w zamku mieszkali zbójnicy. Wielu kupców zginęło z ich rąk a skarby trafiły do ich piwnic. Ale od tego roku na Zamkowej Górze panował spokój i kupcy wybierali drogę koło zamku. Tymczasem w zamku trwały przygotowania. Nowy herszt przyjął kilku młodych i zdecydował, że teraz będą napadać tylko duże karawany. W piątek przed Wielkanocą miała przejeżdżać tędy karawana jakiegoś wrocławskiego kupca i na nią czekali zbójnicy. Pietrek jeden z tych którzy niedawno wstąpili do zbójów czuł się nieswojo. Zdarzał mu się napadać podróżnych ale nigdy nie w Wielki Piątek. W nocy z czwartku na piątek przewracał się na posłaniu nie mogąc zasnąć. Gdy zaczęło świtać wstał poszedł nad potok zanurzył się w nim i odmówił modlitwę. Karawana dotarła do Zamkowej Góry tuż przed południem. Wozy uginały się pod ciężarem towarów, były tam drogie tkaniny, beczki wina i złoto. Podróżni nie spodziewali się ataku i zbójnicy szybko przejęli wozy. Kupców wtrącono do lochu, a na dziedzińcu zaczęły się przygotowania do uczty. Pietrek zdecydował że dziś pójdzie do domu. Herszt wyraził na to zgodę i Pietrek ruszył w kierunku Jarnołtówka. Gdy wrócił do domu zasnął. Obudził go gwar w izbie. Było ciemno jak w nocy, nadciągała burza. Ciemne chmury nadciągały na zamek na Zamkowej Górze, błyskawice dotykały wieży zamku. Pietrek zrozumiał że Bóg gniewa się na zbójników i wtedy huk wstrząsnął górami, zamek runął. Po chwili wszystko ucichło. Ludzie zaczęli biec w kierunku szczytu. Pierwszy dotarł Pietrek. Z zamku została kupa kamieni. Wielu z ludzi miało ochotę na zbójeckie skarby ale powstrzymywał ich stary Franek który mówił że to co się stało to wola Boga. Po świętach Pietrek poszedł na Zamkową Górę i wpatrywał się w ruinę zamku. Ludzie powiadali że w zamku po napadzie opróżniano beczki z winem pieczono barany i tańczono z dziewczynami z Janova. Wędrowcy powiadają że co rok w Wielki Piątek Zamkowa Góra otwiera się i pozwala śmiałkom zabrać zbójeckie złoto.

O Czarownicy z Zamkowej Góry
Kilkaset lat temu w Jarnołtówku w rozsypującym się domku w lesie mieszkała uboga staruszka nazywana babcią Speil. Jej jedynym utrzymaniem było znachorstwo, sprzedaż owoców i leśnych ziół. Większość mieszkańców bało się jej i uważało za czarownicę posądzając ją o czary. Odtrącona staruszka powiesiła się na dużym buku stojącym na Przełęczy pod Zamkową w miejscu trójgranicznym. Dopiero po wielu dniach wiszące na drzewie zwłoki zauważył myśliwy Franciszek i zaalarmował trzech sąsiednich właścicieli ziem. Nikt jednak nie chciał pochować staruszki bo choć pochodziła z Jarnołtówka to wisiała na drzewie na terenie Janova, które swoje korzenie miało na terenie Pokrzywnej (Prudnika). Spór trwał. W końcu myśliwy Franciszek sam pogrzebał czarownicę, a na jej grobie postawił biały głaz. Pewnej nocy wracali tędy weseli muzycy z Janova i postanowili nad grobem zagrać nielubianą przez babcię piosenkę. Wtem zerwał się silny wiatr i muzykanci szybko uciekli.   

Biały kamień legendarny Grób Czarownicy przy niebieskim szlaku z Przełęczy pod Zamkową Górą do Wieszczyny...


Co wydarzyło się w lesie nad Złotym Potokiem?
 Ze szczytu Biskupiej Kopy, jak okiem sięgnąć, widać było potężne lasy. Zdawało się, że u stóp góry rozpościera się gęsty kobierzec, latem zielony, jesienią rudozłoty, a zimą puszysty i biały jak runo baranków. Niebieską nitką wiły się strumienie i potoki, kreśląc delikatny wzór na powierzchni. Czasami silny wiatr poruszał korony olbrzymich dębów, buków i klonów. Las wzdymał się wtedy i burzył jak morze szumiące tu przed wiekami. Wieczorami nikłe smugi szarego dymu unosiły się ku górze próbując sięgnąć szczytu. To żony drwali przygotowywały posiłek dla wracających z lasu mężczyzn.
 Niewielu ludzi mieszkało pod Biskupią Kopą. Ziemia, z trudem wyrywana puszczy, rodziła kłosy drobne i puste. Jedynie w lasach można było zdobyć pożywienie, ale tam można też było spotkać śmierć. Drwale najbardziej bali się jednorożca. Olbrzymi, śnieżnobiały, długim, ostro zakończonym rogiem zabijał wszystkich, którzy weszli mu w drogę. Mieszkał w lesie nad Złotym Potokiem. Potężne buki i klony nie tknięte siekierą ocieniały wyżłobioną przez wodę dolinę. Niejeden miał ochotę postawić tam dom, ale rezygnował usłyszawszy o jednorożcu. Nieliczni śmiałkowie, którzy nie dowierzając fantastycznym opowieściom zapuszczali się w lasy nad Potok, przepadali bez wieści. W Dolinie Złotego Potoku niepodzielnie królował jednorogi potwór.
 Któregoś dnia grupa drwali, przyjąwszy od wrocławskiego biskupa zamówienie na drewno, zdecydowała się wkroczyć na zakazany teren. Szli wolno rozglądając się dokoła. Najlżejszy szelest przyspieszał bicie serca, trzask łamanej gałązki podrywał nogi do ucieczki. Bali się. Dochodzili do Potoku, kiedy najstarszy zaproponował, by wrócili nad Białą i tam poszukali odpowiednich drzew. Skwapliwie mu przytaknęli i już mieli zawrócić, gdy przeraźliwy jęk przykuł ich do ziemi. Coś przejmująco zawodziło, chrapliwie dyszało i sapało jak człowiek walczący ze śmiercią albo zwierzę w potrzasku. Przerażeni spojrzeli na siebie, lękając się poruszyć. Wreszcie któryś szeptem zaproponował, by pójść zobaczyć, co to jest. Długo się naradzali. Jęk dochodził ciągle z tej samej odległości. Ostrożnie, gotowi do ucieczki ruszyli w tym kierunku. Spodziewali się ujrzeć zranione zwierzę, ale to, co zobaczyli, zmroziło im krew w żyłach. To był jednorożec. Nie przypuszczali, że jest tak potężny. Odruchowo cofnęli się, choć zwierzę tkwiło nieruchomo z rogiem wbitym w pień klonu. Jęczało, próbując się uwolnić. Kiedy ochłonęli, najstarszy drwal szybko wydał polecenia. Skrępowali nogi jednorożca powrozami, by, nawet jeśli wyciągnie róg, nie mógł daleko uciec i pobiegli do osady po pomoc. Wrócili w towarzystwie kilkunastu mężczyzn uzbrojonych w topory i siekiery. Zwierzę jakby na nowo odzyskawszy siły walczyło z drzewem, usiłując wydobyć róg. Stary klon chwiał się i trzeszczał. Drwale nie wahali się ani chwili. Ziemia zadrżała, gdy jednorożec padł pod ich ciosami.
 U stóp Biskupiej Kopy ludzie uwijali się od rana do nocy. Potężne dęby padały z łoskotem, dzwoniły piły, stukały młoty. Nad Złotym Potokiem stawiano dom dla Arnolda. Przybył tu z dalekiej Frankonii w poszukiwaniu złota. Wkrótce zjawili się inni osadnicy. Chaty wyrastały jak grzyby po deszczu. Wzniesiono kościół i karczmę sądową.Arnold przyglądał się wychodzącym z karczmy mieszkańcom wioski. Czekał aż siedzący za stołem mężczyzna skończy pisać. Kiedy na dole kartki pojawił się napis: "Arnoldsdorf Anno Domini 1268" złotym pierścieniem z wyrytym na nim wizerunkiem jednorożca opieczętował dokument.

Jednorożec jest herbem Jarnołtówka. Znaku jednorożca używał pierwszy wójt Jarnołtówka Arnold na swojej pieczęci.


Legenda o Ludoszy
Dawno, dawno temu, kiedy ludzie nie znali jeszcze samochodów i komputerów, na górze Oser, zwanej później Biskupią Kopą, mieszkał skrzat imieniem Ludosza. Duch Gór Pradziad oddał mu Biskupią Kopę w opiekę i nakazał strzec ukrytych tam skarbów. Ludosza był złośliwym skrzatem. Zdarzało się, że w przypływie złości potrafił zasypać kopalnie i zmylić ludziomw lesie drogę, lecz sporadycznie zdarzały mu się też dobre uczynki. Pewnego razu ubogi młodzieniec imieniem Jaśko wybrał się na wędrówkę w niezgłębione ostępy pradawnych lasów porastających zbocza Biskupiej Kopy, aby w tej ryzykownej wyprawie poszukać złota. W pewnym momencie ptaki przestały śpiewać i las zamarł, a oczom Jaśka ukazał się w całej swej krasie skrzat Ludosza. Stuknął swoją laską w ziemię i w miejscu, gdzie dziś stoi schronisko skały rozstąpiły się, ukazując grotę pełną niezwykłych kosztowności. Zanim jednak Ludosza pozwolił Jaśkowi zabrać tyle złota, ile uniesie, powiedział mu, że schodząc z góry nie będzie mu się wolno obejrzeć za siebie. Jaśko, z kieszeniami wypchanymi złotem, schodził właśnie z wielką radością po zboczu góry, gdy usłyszał za sobą straszliwy huk i grzmot. Przestraszony odwrócił się za siebie i w tym momencie złośliwy Ludosza zamienił Jaśka w głaz. Od tej pory stoi on w tym miejscu, przypominając wszystkim o niegodziwym podstępie skrzata Legenda głosi, że aby Jaśko z powrotem zamienił się w człowieka, potrzebna jest niewiasta bez grzechu o cnotliwym sercu, która zdejmie klątwę, przytulając się do kamienia. Jaśko powróci wtedy do świata żywych, a Ludosza odda złoto, którego po dziś dzień tak zawzięcie strzeże.

Czy pod schroniskiem znajdują się skarby, które strzeże Ludosza ?


Leuchtenštejn
Ruiny zamku na czeskich stokach Biskupiej Kopy, na wysokości ok. 630 m.O budowli wiadomo niewiele. Prawdopodobnie zbudował go w połowie XIII w. głuchołaski wójt dla ochrony miejscowości biskupich, w których wydobywano złoto.W pobliżu istniała wieś Lichtenberc – to właśnie od niej prawdopodobnie wzięła się nazwa zamku. Zamek pełnił też funkcję strażnicy dla traktu ze Zlatych Hor do Opavy. Punkt obserwacyjny miał znajdować się również na Grzebieniu (patrz. wyżej). Również gródek na Zamkowej Górze służył do pilnowania tejże drogi. Zapis z 1687 r. mówi, że mieszkańcy nazywali go Pustym i Starym Zamkiem. Ruiny zamku, w postaci resztek murów, fundamentów wieży, wału (o wys. 4 m) i fosy, można zobaczyć idąc czeskim niebieskim szlakiem ze Zlatych Hor na Biskupią Kopę.


Z zamkiem Leuchtenštejn wiążą się legendy...

Legenda o rycerzu Odo
Na zamku żył rycerz o imieniu Odo, który przybył z Turyngii, znęcony sławą złota. Gdy został ranny w ramię podczas napadu na kopalnię złota w Zlatych Horach, zmienił życie i osiadł na dworze króla czeskiego. Spotkał tam rywala o względy królewskie – Henryka. Aby się go pozbyć rozgłosił plotkę że to Henryk jest sprawcą napadu na kopalnię. Na szczęście górnicy wezwani na świadków zaprzeczyli niesprawiedliwemu oskarżeniu a na dodatek rozpoznali po szramie na ramieniu prawdziwego zbójnika.

Legenda o zbóju Eberhard
Żył tu rycerz- rabuś Eberhard, znany szeroko w okolicy. Podczas jednej z wypraw zbójeckich porwał piękną szlachciankę i przetrzymywał w swoim zamku, daremnie usiłując zdobyć jej serce. Wolała młodego rycerza Woka z Zlatych Hor, z którym spotykała się potajemnie, planując ucieczkę. Nie uszło to uwadze zbója. Pewnej nocy wybrał się ze swoimi towarzyszami aby schwytać kochanków. Doszło do walki pomiędzy Wokiem a Eberhardem. Dziewczynę pachołek zbójca zaciągnął na zamek. Miłość dala młodemu rycerzowi nadludzką siłę, tak że Eberhard uciekł ze swoją służbą do zamku. Nazajutrz skoro świt Wok ze swoimi kompanami pojawił się przed gródkiem. Rycerze szybko rozbili bramę i weszli do warowni. Eberhard widząc, że wszystko przepadło, zaciągnął nieszczęsną dziewczynę na szczyt wieży i zrzucił ją w przepaść. Sam wymknął się tajnym korytarzem do Latzdorf, gdzie znalazł schronienie w klasztorze. Wok podczas burzenia zbójeckiego zamku, odkrył tajne przejście. Gdy zakonnicy nie chcieli wydać mu zbója, przeszukał cały klasztor. Eberhard siedział w najgłębszej piwnicy. Tam skończył swój zbójecki żywot, a sprzyjający zakonnicy musieli opuścić klasztor.  


Co kryje w sobie Żabie Oczko ?
 Było to dawno, może tysiąc, a może więcej lat temu. Na północno - wschodnim cyplu Pradziadowych Gór wydobywali wtedy złoto. Żył tam nad Złotym Potokiem, pod Złotą Kopeczką chłop jeden, Złotym Górnikiem nazywany. Szczęściarz był z niego wielki, bo znalazł złotą nitkę prowadzącą do samego serca Matki Ziemi, a wiadomo, że Matka Ziemia ma złote serce. Gdy już był bardzo bogaty, przywiózł sobie z dalekiej Brabancji urodziwą żonę, Zyglindę. Ta wkrótce wydała na świat syna - przedziwne dziecko o złotych kędziorkach, złotych piegach na zadartym nosku i czterech złotych ząbkach. Zleciały się na te cudowne narodziny wszystkie wiedźmy z okolicy. Pochylone nad kołyską zastanawiały się, co wyrośnie z tego synka. Jedne twierdziły, że ksiądz, biskup, może nawet kardynał i papież. Inne, kręcąc głowami, zawyrokowały, że to zły duch wcielony, Antychryst jakiś. Złoty Górnik śmiał się z babskiego gadania: syn będzie górnikiem tak jak jego ojciec, dziad i pradziad. 
Ochrzczono dziecko w drewnianym kościółku w Zlatych Horach, nadając mu trzy imiona: Feliks, Fortunatus, Szczęsny. Mijały lata. Feliks rósł, ale pożytku nie było z niego żadnego. Ani na roli, ani w sztolni, ani nawet w domu nie chciał pracować. Biegał po lasach, łapał zające i sarny, pstrągi i raki, smażył i gotował na ogniu, i zjadał z nikim się nie dzieląc. Kiedy na swoje dziesiąte urodziny zjadł dziesięć upieczonych przez matkę tortów, wyczerpała się ojcowska cierpliwość. Zabrał synka do kościółka w Zlatych Horach i po mszy poprosił o radę. Ksiądz, wysłuchawszy narzekań ojca na syna, który nie chce być górnikiem, upewniwszy się, że ojciec wydobywa sporo złota, zaproponował, by Feliks został księdzem. Przypomniały się ojcu babskie wróżby nad kołyską, a kiedy usłyszał, że chłopak, który ma ojca Złotego Górnika i pochodzi z biskupiego kraju, może nawet sam zostać biskupem, wyraził zgodę. Siedem uncji złota płacił co miesiąc dominikanom za naukę syna, trzynaście na Gody, a piętnaście na Trzech Króli. 
Feliks był zdolny, szybko opanował łacinę, pięknie śpiewał, a że miał bogatego ojca, na jego prymicje do Głuchołaz zjechał sam kardynał. Zaproponował młodemu księdzu posadę we Wrocławiu, a przed jej objęciem udzielił mu trzymiesięcznych wakacji. Uradowany Złoty Górnik zabrał syna do rodzinnego domu nad Złoty Potok. Po uczcie zasnął, kiedy się obudził, stał nad nim ojciec, stary i siwy. Oświadczył Feliksowi, ze nauka pochłonęła cały ich majątek, że jedyna nadzieja to sztolnia, którą teraz drąży i w której spodziewa się znaleźć potężną bryłę złota. Do tego jest mu potrzebna pomoc syna, bo on już nie ma tej siły, co niegdyś. Nie bardzo się uśmiechało Feliksowi pracować pod ziemią, nie po to tyle lat studiował, zresztą, w całej Świętej Biblii nic się nie mówi o kopalniach i górnikach, tylko o owcach, pasterzach i sadach oliwnych. Obsztorcowany jednak przez ojca za to uczone gadanie, a może przekonany wizją potężnej bryły, zszedł za nim po drabince z wilczego łyka w głąb ziemi. Na dnie sztolni leżała szczerozłota bryła - olbrzymia jak wołowa głowa, ciężka jak dwa cetnary złociutkiej pszenicy. Ojciec zdecydował, że trzeba ją przywiązać do drabinki i on będzie z dołu pchał, syn tymczasem wróci na powierzchnię i do drugiego końca drabinki uwiąże bernardyna, co chodził w kieracie. Krzyknął jeszcze Feliksowi, gdy ten szybko wspinał się do góry, bo mimo złota czuł się w sztolni nieswojo, by, broń Boże, nie bił psa. Feliks zrobił, jak ojciec kazał, cóż, kiedy pies nie chciał ciągnąć; darmo go prosił i zaklinał. Wreszcie, zdenerwowany, uderzył go laską. Bernardyn skoczył jak oparzony i pognał w las. Feliks za nim. W widłach dwupiennej brzozy pies, próbując się uwolnić, udusił się. Feliks kopnął go ze złością i czym prędzej wrócił do sztolni. 
Ale sztolni już nie było. Był lej ogromny, pełen wody przezroczystej, źródlanej, na wodzie pływała czapka ojca, który spoczywał na dnie. Syn zbliżył się do wody, nie tyle o ojcu myśląc, co o złocie, które gdzieś powinno być, a wtedy ze szpar i szczelin między skałami zaczęły wypełzać gady i płazy przeróżne - padalce, zaskrońce, żmije, węże, salamandry, ropuchy. Feliks zbladł jak trup, zimny pot go oblał, zęby dzwoniły. Na środku jeziorka pływał olbrzymi Gadzi Król ze złotą obrączką około łebka. Przerażony ksiądz uciekł. Opowiedział matce o zapadnięciu się sztolni i pokonawszy strach wrócił nad wodę. Gady zajęły już całe jeziorko, ale Feliks nad brzegami szukał złota, przekonany, że przynajmniej jakaś jego część musiała znaleźć się na powierzchni. O zmroku rzeczywiście zobaczył złoty kamień Zakopał go w ziemi, żeby nawet matka się nie dowiedziała, a by samemu tam trafić, wsadził w ziemię krzyż podwójny, papieski, z białej brzozy, niby ku czci ojca zmarłego tragicznie. Wkrótce opuścił dom rodzinny, złoto ukryte pod brzozowym krzyżem zabrał ze sobą.
 We Wrocławiu, dokąd się udał, szybko robił karierę. Został kanonikiem, komisarzem biskupim, a w końcu biskupem. Złotem z zatopionej sztolni pozyskiwał ludzi sobie i Bogu. Kiedy w świętego Jakuba podczas sumy zmarł nagle opiekun Feliksa - kardynał, rychło zajął jego miejsce. Trzy dni po tym jak został kardynałem, wybrał się na polowanie. Otoczony sforą psów przemierzał gęste lasy należące do biskupiego księstwa, aż zbliżył się do Złotego Potoku. Chciał zawrócić, nic go nie ciągnęło w rodzinne strony, ale wtedy na ścieżce pojawił się jelonek cudowny, bajeczny, jakiego jeszcze żaden ptak w tych okolicach nie widział. Miał skórę jasną, jak śmietanka lśniącą, usianą złotymi kropkami, miedziane rogi koloru wschodzącego księżyca, a między rogami złoty kilof bergmański. Na jego widok psy umilkły jak zaczarowane. Jelonek ruszył w kierunku zatopionej sztolni, a koń Feliksa za nim. Na próżno jeździec okładał go batem, próbując zawrócić, koń krok za krokiem podążał śladami jelonka do skalnego uroczyska zwanego przez ludzi Gadzim Rajem. Nieopodal brzegu rosła brzoza. Dziwna to była brzoza - niewysoka, niestara, złota, wyglądała jak szubienica. Jelonek zatrzymał się przed ciemną taflą wody, koń kardynała pod drzewem. W całym lesie zapanowała niesamowita cisza, nawet ptaki umilkły. Nagle jelonek dał susa do wody, koń skoczył za nim, a jeździec złotymi kędziorami zawiesił się na gałęziach brzozy, którą sam zasadził.
  Ponoć duch Feliksa błąka się czasami wokół Gadziego Raju, dziś zwanego Żabim Oczkiem, a na dnie nadal spoczywa Złoty Górnik przywalony ogromną skałą o złotych żyłach podobnych do węży.  

Żabie Oczko pod Olszakiem to według legendy miejsce kopalni złota i błąkającego się ducha Feliksa.


O Czarnym Rowie i Rycerskim Szańcu
 Przed wiekami mieszkał tu w lesie rycerz Franciszek ze swoją blondwłosą, niebieskooką córką Therlinde. Niejeden  rycerz prosił o rękę piękną dziewczynę, jednak ona nie chciała o słyszeć o żadnym ślubie i wciąż odmawiała swoim adoratorom. Ojciec się złościł, ona cicho słuchała jego wyrzutów, a potem szła do lasu i płakała. Nie mogła podarować swojego serca żadnemu z tych mężczyzn, bo już należało do kogoś.
W dole wsi mieszkał pewien chłopak i tylko jego kochała z całej duszy. Spotykała go co niedzielę w drodze do kościoła. Razu pewnego rycerz zauważył że córki nie ma do domu, dowiedział się, że w smutna poszła do lasu. I rzeczywiście tak było. Gdy wędrowała wśród drzew nagle przed jej oczyma stanął młody brunet z wielkimi oczami, jej ukochany. Rzucili się sobie w ramiona. Zobaczył tę scenę łowczy, który wracając z polowania opowiedział wszystko rycerzowi. Ten, ze złości chwycił za miecz i pobiegł do lasu. Zamordował oboje. Jednak, gdy zobaczył co zrobił, obłąkany, z żalu powędrował w gęsty las. Lamentując znalazł miejsce pod skałą i tam zapłakał.
Poszukujący rycerza ludzie znaleźli w lesie tylko skały, z których wypływał jasno srebrny strumyk. Od tego czasu skała nazywa się Szańcem Rycerza, a strumyk Czarnym Rowem. 

 Jeśli podoba Ci się moja twórczość, wesprzyj mnie stawiając symboliczną kawę 😉Postaw mi kawę na buycoffee.to

3 komentarze:

  1. Piękne i ciekawe -brawo

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow , ale przyjemnie się czytało . Andersen by się nie powstydził . Ciągle mam przed oczami swojego psiaka , który "bulknął" się w żabim oczku , bo myślał że to trawnik :) Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Góry Opawskie , Blogger